Moja włosowa historia

14:45


Od kiedy pamiętam zmagałam się ze swoimi włosami. W momencie kiedy pierwszy raz sięgnęłam po farbę miałam niecałe 13 lat. Pamiętam, że nigdy nie lubiłam swojego naturalnego koloru - wydawał mi się nudny i pospolity. Dopiero patrząc dzisiaj na zdjęcia widzę zdrowe, błyszczące kosmyki i zupełnie nie rozumiem jak mogły mi się moje włosy wtedy nie podobać (na urodzinowym zdjęciu z psem widać mój naturalny kolor). Zaczęły się więc eksperymenty z szamponami koloryzującymi, obiecującymi że spłuczą się po kilku myciach. Nie muszę chyba mówić że nigdy nie doczekałam się wypłukania tych produktów i ciemno-brązowy kolor pozostał ze mną na długo. Po jakimś czasie do comiesięcznej koloryzacji dołączyło męczenie włosów lokówką. Pielęgnacja ograniczała się do szamponu spłukanego gorącą wodą.



Pod koniec liceum zapragnęłam być blondynką - po kilku nieudanych eksperymentach poszłam do fryzjerki która wyczarowała mi blond włosy w ciągu kilku wizyt. Nadal jednak nie miałam zielonego pojęcia na temat pielęgnacji włosów, tym bardziej jasnych, farbowanych. Nadal nie używałam nawet prostej drogeryjnej odżywki, a o wcierkach, olejach, maskach nawet mi się nie śniło. Podczas wakacji moje blond włosy były całkowicie przesuszone od kąpieli w Chorwackim morzu oraz bardzo ubogiej pielęgnacji. 


Tuż przed pójściem do liceum pożegnałam się z blond kosmykami i na głowie znowu zagościł ciemny brąz - tym razem z dodatkiem zielonych refleksów, których nabawiłam się po drodze. Z całym przekonaniem zrezygnowanie z jasnego koloru był na tym etapie moim największym błędem - był to piękny kolor, a o włosy wystarczyło zadbać, nie posiadałam jednak nawet podstawowej wiedzy na temat tego co powinnam zrobić aby dodać im życia. 


Początkowo nie widziałam problemu - ciemna farba pokrywała zniszczone włosy. Codziennie mycie sprawiło jednak, że włosy szybciej się przetłuszczały i miałam wrażenie że są oklapnięte. Wtedy każdego dnia zaczęłam używać suszarki aby nadać włosom objętości, a zaraz potem lokówki w tym samym celu. Po jakimś czasie zaczęłam zauważać że wraz z wypłukiwaniem się farby moje włosy stawały się jaśniejsze i dodatkowo - miały dziwną, zieloną poświatę. Nie miałam wtedy pojęcia na temat czerwonych płukanek, które zażegnałyby problem więc jedynym rozwiązaniem było częstsze farbowanie. Po jakimś czasie kupiłam naturalne włosy doczepiane, które również pomagały zakamuflować problem moich nieszczęśliwych włosów dzięki czemu wyglądały naprawdę dobrze - jednak spinkami udało mi się powyrywać sporą ilość moich własnych. 


Po powrocie do domu z wakacji rok później zdecydowałam się po raz kolejny odwiedzić fryzjera i poprosić o kolor z przed roku. W ciągu kilku wizyt osiągnęłam taki odcień blondu jaki zapragnęłam, ścięłam połowę długości i tym samym pożegnałam się z najbardziej zniszczoną częścią moich włosów a po nałożonych maskach przez fryzjerkę włosy po raz pierwszy od dawna wyglądały pięknie i były dużo zdrowsze niż wcześniej.


Na tym etapie pamiętam że zaczęłam przywiązywać większą uwagę do włosów - używałam drogeryjnych odżywek, olejowałam raz na jakiś czas oliwą z oliwek lub olejem kokosowym (który - jak później odkryłam - nie nadaje się do moich włosów i bardzo je puszy). Cały czas jednak włosy męczyłam suszarką, lokówką, tarłam ręcznikami, a odżywka lądowała na włosach na kilka sekund po czym była spłukiwana.

Dopiero w okolicach grudnia zaczęłam się zastanawiać czemu długość moich włosów stoi w miejscu. Po zrobieniu zdjęć z każdej strony swojej głowy zauważyłam gdzie tkwił problem - moje końcówki notorycznie się łamały i opuszczały moją czuprynę przez co nie urosły one praktycznie ani trochę przez cały rok. Wyglądały dobrze zakręcone, jednak pozostawione same sobie - bez suszarki, pianek, lakierów i innych cudów nie prezentowały się najlepiej.


Następnego dnia po zrobieniu powyższego zdjęcia pobiegłam do fryzjera obciąć na prosto kilka najbardziej poturbowanych centymetrów. Powoli oduczyłam się używania najpierw lokówki, potem suszarki. Przez 4 miesiące dałam włosom odpoczynek od comiesięcznego farbowania na całej długości. Dopiero 2 tygodnie temu znowu sięgnęłam po farbę - tym razem jedynie na odrostach. Przez całe to pół roku omijałam kręcenie, prostowanie i suszenie jak ognia, olejowałam włosy na całą noc przed każdym myciem (początkowo co noc, teraz włosy myję raz na 2-3 dni z pomocą suchego szamponu). Szamponem bez SLS Hipp dla dzieci myłam jedynie skalp - resztę włosów dotykała jedynie maska, którą zaczęłam trzymać około pół godziny pod maską. Zabezpieczałam końcówki, stroniłam od wszystkiego co niszczące.


Niedawno minęło pół roku od kiedy naprawdę zabrałam się za zdrowie swoich włosów. W tym czasie udało mi się zakończyć problem łamiących się końcówek, przesuszonych, matowych włosów. Są o wiele silniejsze, bardzo miękkie, błyszczące i wyrosło mi bardzo dużo nowych włosków. Niestety nie mam zdjęć moich włosów na dzień dzisiejszy - postaram się jednak co kilka miesięcy dodawać aktualizację tego jak wyglądają zaczynając od początku przyszłego miesiąca :)


Dzięki temu, że udało mi się doprowadzić moje włosy do zdrowia pozwala mi na większą swobodę w pielęgnacji i stylizacji - nie są one aż tak wrażliwe na czynniki niszczące ponieważ są silne i wypielęgnowane. W ciągu najbliższych kilku dni chcę podzielić się moją aktualną rutyną i tą którą praktykowałam kiedy moje włosy potrzebowały odpoczynku i głębokiej regeneracji. Do zobaczenia w następnym poście!

You Might Also Like

0 komentarze

Subscribe